Kurs Naturalnego Planowania Rodziny online:
Walentynki
14 lutego 2020
Basia Budziak (Olesińska)
Specjalista od cyklu miesiączkowego - obala mity na temat Naturalnego Planowania Rodziny, uczy prosto i skutecznie obserwacji i interpretacji cyklu miesiączkowego. Podkreśla znaczenie, jakie mają obserwacje cyklu dla diagnostyki zdrowia kobiety. Głęboko wierzy w moc kobiecej siły, samoświadomości i siostrzanego wsparcia. Familiolog, pedagog rodziny i przede wszystkim dyplomowany nauczyciel metody Rotzera (Metody Naturalnego Planowania Rodziny). Pasjonatka ziół, dietoterapii, ekologii, NVC i wolnego życia na własnych zasadach.
Poprzedni
3 komentarze
M.
Po przeczytaniu tego tekstu mam chyba mieszane uczucia… Z jednej strony to święta racja, że często do zmiany na zewnątrz potrzebna jest najpierw zmiana w środku (sposobu myślenia, motywacji, priorytetów…). Ale z drugiej strony dla mnie to brzmi nieco jak zrzucanie zbyt dużej części odpowiedzialności na jedną stronę. Nie wiem, jak to dokładnie wyrazić, ale odbieram to troszkę za bardzo jak wezwanie do samotnej walki, a (może naiwnie i idealistycznie) wolałabym widzieć więcej zachęty do wspólnej pracy. Bo nawet jeśli jedna strona zainicjuje taki proces zmiany, to prędzej czy później druga musi się włączyć, nie tylko w ramach „reakcji”, ale też „akcji” (bo w końcu ktoś ma te drugie 50%…;) ).
Mam też trochę tak, że jak widzę tego typu przekaz w tekście adresowanym do kobiet (jak tutaj cały blog), to się zastanawiam, czy naprawdę warto rozdzielać na teksty/blogi/strony/działy „dla kobiet” i „dla mężczyzn”, skoro to jest tak naprawdę „dla ludzi”. A niestety często się zdarza, że teksty np. o tym, jak dbać o związek, jak się rozwijać emocjonalnie, trafiają właśnie w takie „babskie” rejony internetu, co może kobiety utwierdzać w przekonaniu, że to po ich stronie spoczywa gros odpowiedzialności w tej sferze (a więc i winy, jeśli jednak się nie uda…), skoro to jest tematyka „dla kobiet”.
P.S. Wiem, że w wpisie chodzi o „zwykłe” związki elementarnie poukładanych ludzi, ale warto też pamiętać, że nie każdy związek warto i należy ratować i nie każdy da się uratować zmieniając siebie i swoje nastawienie. W przypadku związków na różne sposoby przemocowych trzeba raczej ratować siebie. Chociaż rozumiem, że nie o takich przypadkach tu mowa. 🙂
Barbara Olesińska
Zdecydowanie nie o takich przypadkach tu mowa 😀 Jeśli chodzi o toksyczne relacje, to po prostu trzeba brać nogi za pas i tyle. Owszem, i w takich sytuacjach warto działać i próbować coś ratować, ale rzadko jest to skuteczne. Często się po prostu nie da.
Wierzę w to, że jeśli druga osoba jest z nami w tym związku i jeszcze jej zależy na tym co między nami to prędzej czy później się w to ratowanie włączy. Ale zauważ, że pisałam również o tym, żeby działać z rozwagą. Nie chodzi o ślepe próby zdobycia uwagi drugiej strony, co to to nie 😀
Zawsze staram się poruszyć i zmotywować tę stronę, do której trafiam. Dlatego nie piszę o tym, co można zrobić, żeby druga strona się zmieniła, tylko piszę o zmianach siebie. Może to będzie zmiana, która sprawi, że dana osoba zdecyduje się zakończyć związek? Tego nie wiem. Za to wiem, że największy wpływ mamy na samych siebie, na to co robimy, jak myślimy. Zanim zacznie się człowiek czepiać ogródka drugiej strony, warto odchwaścić swój własny. I to rzeczywiście działa.
W tych „zwykłych” związkach często jest tak, że ludzie zamiast rozmawiać to zakopują pod dywan wszystkie pierdółki. Przy większych stosują ciche dni. Chcą, żeby druga strona się domyśliła (bo tak juz jakoś nam się wydaje, że jak komuś zależy to będzie nam dosłownie czytał w myślach, no powodzenia), żeby zrozumiała nasz punkt widzenia. A sami okopujemy się na swojej pozycji i ni hu hu nie widzimy, co doprowadziło do sytuacji, w której druga strona po prostu nie chce z nami gadać. Jak ma zaraz dostać opierdziel z góry na dół, to jasne, że nie zareaguje skowronkami na tekst „Kochanie, chciałabym/chciałbym poważnie pogadać o tym co się dzieje w naszym związku”. Nawet jeśli widzi, że coś jest nie halo, to będzie uciekać od tego.
Chciałabym, żeby ludzie zmienili trochę technikę działania. Zamiast patrzenia na drugą stronę jak na wroga, krzywdziciela czy człowieka, który ma nas w poważaniu, to żeby patrzyli na siebie jak na tych, którzy kochają. Kochają, ale nie wiedzą już co robić. Bo prawdopodobnie, na swój sposób próbowali coś naprawić, ale żeśmy nie zauważyli albo olali. Taka prawda. Nie możesz sprawić specjalnym trickiem, że ktoś zacznie z Tobą rozmawiać. Ale możesz mu pokazać w innych działaniach, że to, co mówi jest dla Ciebie ważne i może się czuć bezpiecznie z czymkolwiek do Ciebie przyjdzie. Że zostanie wysłuchany, szczerze. Wtedy w większości przypadków ludzie zmieniają front. Łatwo jest kogoś do siebie zniechęcić, dużo trudniej potem do siebie przekonać.
Nie da się ukryć, że tematyka bloga jest kobieca 😀 Na szczęście mam też wielu Czytelników z męskiej strony, co mnie bardzo cieszy. I tak staram się też pisać. Jakoś tak wychodzi, że czasem adresuję do każdego, czasem do kobiety, czasem do mężczyzny. Ale większość tematów jest uniwersalna.
Zagłębiam się często w różne rejony, również męskie i widzę, że oni by chcieli wiedzieć, ale nie ma kto im tego powiedzieć. Jak widzę tych różnych męskich guru, to mi kapcie spadają. Toteż wcinam się gdzie mogę 😛 Bo Ci mężczyźni na prawdę chcą i to bardzo! Oni chcą, żeby ich kobiety były szczęśliwe, tylko świat uczuć, zwłaszcza kobiecy świat uczuć to dla nich abstrakcja. W tej kwestii polecam książkę „Krajobraz męskiej duszy” B. Sufke. Mi, jako kobiecie, pomogła wiele zrozumieć. Dlaczego męski świat jest taki jaki jest, jak powstaje, jak do niego trafić i co najważniejsze – jak nie zrobić z własnych synów (daj Boże ich kiedyś mieć :D) czy wychowanków, zwykłych emocjonalnych inwalidów.
M.
Dziękuję. 🙂 I żeby nie było: to nie tak, że jakoś całkiem opacznie zrozumiałam. Takie podejście, żeby starać się zrozumieć, konstruktywnie się komunikować, patrzeć z empatią i z jak najszerszej perspektywy, jest mi bardzo bliskie i staram się je wdrażać w praktyce. 🙂 I to trzeba wypracować w sobie, żeby mieć szansę cokolwiek ruszyć w swoim otoczeniu.
Z tą kobiecą/męską tematyką (bo jednak Twój blog ma w nagłówku, że jest „dla kobiet”, :p) to nawet nie chodziło mi o docieranie z różnymi treściami do płci, do której „tradycyjnie” nie są kierowane (chociaż to też bardzo ważne), ale o drugi koniec tego kija. Taką mam refleksję od jakiegoś czasu, że może dopóki będziemy przedstawiać treści ze sfery „o uczuciach” (podobnie, jak o gotowaniu, sprzątaniu itd.) jako skierowane do kobiet, dopóty część kobiet będzie wierzyła, że faktycznie to dotyczy tylko ich, że facet nie musi (albo wręcz nie powinien) się tym interesować i w tym kierunku rozwijać, że należy mu się w tych kwestiach jakaś taryfa ulgowa z samej racji bycia facetem.
Nie wiem, jakie masz zapatrywania na przyczyny tego stanu rzeczy wśród mężczyzn (a wśród kobiet na pewno też są analogiczne problemy). Ja bardzo chciałabym wierzyć, że to kwestia tego, jak dużo jeszcze ludzkość ma do nadrobienia w kwestii kształtowania młodych ludzi, w szczególności nie wtłaczania ich od małego w koleiny przyjęte dla danej płci. I tak naprawdę nie ma wielkich wrodzonych różnic między męską a kobiecą „duszą”, przede wszystkim są te nabyte. 🙂