Dziś przychodzę do Was bardzo na luzie. W podomowym dresie, pod kocem, z kawą i mruczącym kotem.

Dziś nie będę Wam podrzucać wyników badań i wniosków wielkich uczonych. Trochę inaczej niż zwykle. I chyba trochę krócej. Będzie bez obrazków i bez podtytułów. Ale za to bardzo osobiście i intymnie.

Okazja do artykułu zacna – otóż 7-14 lutego obchodzimy Międzynarodowy Tydzień Małżeństwa w Internecie. Tego roku mam zaszczyt brać w nim udział. Więcej na ten temat znajdziecie u Ewy Olborskiej z Mocem, na jej blogu i fanpage’u.

Za rogiem walentynki. Niedawno wróciliśmy z urlopu. Wróciłam do pracy. Wiecie, miałam ambitny plan, jak ja to wszystko teraz poogarniam. Tak w końcu na tip top. W pracy awans, ale i roboty po uszy. Na blogu zaczęło się fajnie dziać, kurs nabierał już realnych kształtów.

No i jak to z ambitnymi planami ogarniania bywa – przyszło życie i powiedziało „a takiego!…”. Padłam jak mucha na grypę. Zostawiłam moje dziewczyny z pracy same na placu boju. Na blog czy kurs nie miałam nawet siły spojrzeć. Najpierw myślałam, że to zwykłe przeziębienie, tylko mocniejsze. No hej, jeden dzień w domu, po pracy trochę poleżakuję, poleczę się domowo i jakoś będzie.

Ale nie było. Gorączka i pełen repertuar chorobowy. Wszystko okraszone takim osłabieniem, że nie byłam w stanie iść sama do toalety. Przez kilka dni.

To jest ten moment w życiu, kiedy bardzo jasno zdajesz sobie sprawę z tego, że nie zawsze jesteś w stanie poradzić sobie sam. Dla człowieka, takiego jak ja, który „zawsze wszystko sam, ogarnę, nie bój nic”, to było jak czołg.

Grypa przeczołgała nie tylko moje ciało, ale też moje ego. Nauczyła mnie prosić o pomoc. Tylko ja to zrozumiałam trochę za późno. Wtedy, gdy płakałam w nocy, sama, z bezsilności, z osłabienia. Czemu sama? Bo stwierdziłam, że dam radę. Kto jak nie ja. Ale tak leciał dzień za dniem i przestało być wesoło.

Największy kryzys przyszedł, gdy musiałam poprosić o umycie. Bo od kilku dni sama potrafiłam tylko przepłukać twarz i umyć zęby.

Poczucie zależności, osłabienia, wstydu i goryczy przygniotło mnie w tej wannie i zmiażdżyło jak robaka.

Kruszeje moja skorupa samotności i indywidualności budowana przez lata. Kruszeje, żeby wpuścić do środka drugiego człowieka. Dla mnie to najwyższa forma zaufania. Pokazać słabość, przyznać się do niemocy i pozwolić sobie pomóc. Zwłaszcza, gdy dla drugiej osoby to wcale nie jest takie hop siup i musi coś poświęcić, żeby mi pomóc.

To dziwne, ale dzięki tej grypie moja miłość, moje kochanie mojego drugiego człowieka weszło na nowy poziom.

Pomyśl. Może i Tobie trudność sprawia branie? Może i Ty się ukrywasz za maską siłaczki? Boisz się okazać słabość? Odsłonić miejsca najbardziej podatne na zranienia. Te, które ktoś jednym, nieostrożnym spojrzeniem może zranić do kości.

Nie jesteś samotną wyspą. W związku również. Tak nam się wydaje, że tak się kochamy, taką mamy super relację. A nie pokazujemy drugiej stronie tych najbardziej newralgicznych miejsc. Tych niezaleczonych miejsc wstydu, jeszcze z dzieciństwa. W takim razie, co z tą relacją?

Odważyłam się poprosić o pomoc. Zniknęło uczucie smutku i osamotnienia. Lepiej i szybciej dochodzę do siebie. Ale na dnie serca pojawił się wyrzut. Wyrzut, że dlaczego nie radzisz sobie sama? Ogarnij się kobieto zamiast ludzi wykorzystywać!

Na szczęście ten zarzut siłaczki można dość sprawnie odeprzeć. Tutaj mi pomaga wspominana już nie raz Pollyanna i jej gra w zadowolenie. Jak tym razem?

Szukam wszelkich rzeczy, za które mogę być wdzięczna. Za zrobioną herbatę, zaścielone łóżko, zrobione zakupy, ciepły obiad. Mówię o tym, dziękuję w prostych słowach. Jestem wdzięczna słowem, uśmiechem.

Łażę i się przytulam co chwilę, bo Jego językiem miłości jest dotyk. Piszę miłe wiadomości z rana i gdy ma przerwę w pracy, żeby mu się zrobiło cieplej na sercu, żeby spięte mięśnie trochę się rozluźniły w uśmiechu.

Jestem wdzięczna za to, że Go mam, że mi pomaga, że mnie kocha. Że mam jego miłość. Że nie muszę radzić sobie z życiem sama. Staram się celebrować miłość w każdym okruchu dnia.

Bo wiesz, miłość to nie wielkie okazje. Nie dzwony w kościele, nie obrączki na palcach. Nie zbudowany dom, ani posadzone drzewo czy nawet syn w drodze.

Już Ci to mówiłam nie raz, ale łap okruchy dnia i wsadzaj w nie miłość. Jak jesteś zmęczony po pracy, to weź ją chociaż przytul mocno na powitanie. Niech wie, że jesteś zmęczony, wypluty, ale kochasz. Jak jesteś wkurzona i ciskasz gromy, to też go mocno przytul. Niech wie, że nie na niego. A jak na niego, to tym bardziej 😉 Jak nie wiesz, jakim cudem masz to zrobić, to zerknij do wpisu o kłótniach.

Zamiast przewijać fb przez następne 15 minut, poświęć 3 z tego i napisz mu miłego smsa. No jak siedzi obok Ciebie, to tym bardziej się nie spodziewa i będzie jeszcze milej zaskoczony, więc to słaba wymówka 😀

Kup jej kwiatka po drodze z pracy. Tak z okazji bezokazji. Jak nie lubi, to czekoladki. Albo chipsy. Jak ja kocham chipsy 😀 No uśmiech gwarantowany.

To nie kosztuje wiele, a sprawia, że Twój związek się klei. To właśnie taki klej w małe pęknięcia. Dzięki temu całość jest jeszcze bardziej trwała.


To tyle na dziś. Ot, krótka, pochorobowa refleksja. Jeśli chciałbyś, aby Twój związek miał Walentynki codziennie, to zapraszam do lektury tych artykułów, już z czystą dawką wiedzy:


A jeśli podoba Ci się to, co tutaj się dzieje i chciałbyś więcej, to zapraszam do zapisu na mój newsletter. Jako mój subskrybent otrzymasz dostęp do wszystkich dodatkowych materiałów z Cyfrowej Biblioteczki JZK 🙂 Czołem!


Kurs Naturalnego Planowania Rodziny online:


jak zrozumieć kobietę